niedziela, maja 25, 2014

Miniaturka 1

     Czy wiesz drogi czytelniku jak to jest wiedzieć, że umierasz mając siedemnaście lat? Nie? Ja niestety znam to uczucie aż za dobrze. Jestem siedemnastoletnią dziewczyną, która tak naprawdę nic wielkiego jeszcze w życiu nie osiągnęła i z pewnością już nic nie osiągnie. Od ponad czterech lat choruję na raka tarczycy z przerzutami do płuc, a w ostatnim czasie mój lekarz stwierdził też u mnie depresję. Podobno jestem bardzo przybita i w pewien sposób aspołeczna, ale przecież ograniczenie mi kontaktu z rówieśnikami nie ma nic z tym wspólnego, prawda? Nie mam żadnych pretensji do rodziców, nigdy nie miałam, oni się tylko martwią-to chyba jest zrozumiałe. Jestem ich jedyną córką i.. przyjaciółką. Przez chorobę ja, jak i oni byliśmy zmuszeni do przesiadywania najpierw we wszelakich klinikach, potem w zamkniętym na cztery spusty domu. Tato miał jeszcze jakieś hobby-pracował, był dentystą w pobliskim ośrodku medycznym, ale mama całkowicie oddała się moim potrzebom. Porzuciła wymarzoną pracę, bogate życie towarzyskie oraz wiele innych zajęć, które naprawdę kochała. Podróże.. Wielka walizka, którą rodzice dostali od dziadków z okazji ślubu służyła teraz tylko do przewożenia ubrań gdy znajdowałam się w szpitalu, zwiedzanie świata ograniczało się do wypraw na kolejne pogadanki rakowe. Nienawidziłam tego. Świadomość, że marnowałam życie dwójce tak wspaniałych ludzi jakimi byli, dobijała mnie. Czasem zastanawiałam się co byłoby gdybym odeszła. Wiem, że by cierpieli, ale może byłoby im łatwiej? Bez takiego ciężaru, bez ciągłego strachu o moje życie. Te myśli mnie dobijały, ale starałam się być silna, dla nich. Dla cholernego przeświadczenia, że dziecko chore na raka jest silne, że daje sobie ze wszystkim radę i wspiera wszystkich dookoła, pokazując, że śmierć to przecież nic strasznego, a ono wcale nie cierpi, mimo bolesnych wkłuć, uciążliwej chemioterapii i rozsadzającego go bólu. Nie dawałam już po sobie poznać strachu, już się do niego przywykłam, inaczej było jednak z bólem. Ból domaga się abyśmy go odczuwali, ja odczuwałam go aż za mocno. Moment w którym brakuje ci tlenu, a płuca wydają ci się płonąć nie jest przyjemny. Można by powiedzieć, że i tak nie mam najgorzej. Przecież niektóre dzieci chorują w wieku pięciu, może sześciu lat i umierają, a ja miałam przecież trzynaście lat ''normalnego życia'', prawda? Zgadzam się, ale ta świadomość wcale nie pomaga, bo prócz ''gorszych przypadków'' są setki tysięcy dzieci całkowicie zdrowych. Kiedyś się z takimi przyjaźniłam. Chodziłam do jednej szkoły, potem do kolejnej.. bawiłam się na placu zabaw i biegałam po parku. Teraz moim jedynym sposobem na jakiekolwiek kontakty towarzyskie są spotkania grupy wsparcia w tutejszym kościele. Czy  muszę wspominać, że takie spotkania bardziej dołowały niż pomagały? Skład uczestników wciąż się zmieniał, kolejni umierali, kolejni przychodzili i tak w kółko. Ze starych bywalców pozostałam tylko ja, Nelly Arbuckle i John Stephenson. Nelly chorowała na ostrą białaczkę szpikową i była aktualnie leczona metodami eksperymentalnymi. Była z nas najstarsza- miała dziewiętnaście lat, a za sobą już wiele niekonwencjonalnych metod leczenia i niezliczoną ilość chemioterapii. John- aktualnie w stanie remisji nowotworu żołądka, lecz z dużą szansą na nawrót choroby. Jak twierdził: ''tego paskudztwa nie da się pozbyć na stałe, ono tylko robi sobie chwilową przerwę i powraca ze zdwojoną siłą''. Wiedział o czym mówił, sam przechodził już to kilka razy. Już nawet nie przyjmował gratulacji, zawsze przyszykowany był na powrót do szpitalnego łóżka i ulubionej pielęgniarki- Loren. Ja sama miałam za sobą podobne przygody co oni. Lekarze zmieniali metody, leki, działanie. Zawsze z nadzieją, że to będzie ''to'' przedstawiali zastosowanie coraz to nowszych specyfików. Z czasem zaczęło mnie to nudzić. Te: ''Jak się czujesz, słoneczko?'', ''Teraz może troszeczkę zapiec, bo ukuję cię tą strzykaweczką w rączkę'', już aż tak mnie nie bawiło, a tylko coraz bardziej zniechęcało.
     Jak już wspominałam, nasza grupa wciąż zmieniała swoich członków. Ostatnio pożegnaliśmy Monicę, Arthura i ośmioletniego Matta- promyka nadziei w tych cotygodniowych skowytach rozpaczy. Byli to ''dzielni wojownicy, którzy niestety przegrali walkę z rakiem, a teraz znajdują się już w lepszym świecie.'', bardzo osobiste pożegnanie, prawda? Denerwowało mnie to stwierdzenie: ''przegrać walkę''.Rak to nie walka, to wyrok, który można ewentualnie odwlec w czasie. Żeby było śmiesznie od razu po tych słowach Ellen- dwudziestoparoletnia pani terapeutka próbująca nam pomóc w tak trudnych dla nas chwilach- z uśmiechem na ustach przedstawiła naszych ''nowych sprzymierzeńców''. Thomas, Annie i Draco byli całkiem ciekawymi przypadkami medycznymi: siatkówczak, oponiak anaplastyczny i (ewenement!) mięsak maziówkowy. O ile Thomas miał dość dużą szansę na wyzdrowienie Annie i Draco nie mieli żadnej. Wyglądali na zestresowanych, a dziewczyna wręcz trzęsła się ze strachu. Pierwsza wizyta dla nikogo nie jest przyjemna. O czym ja mówię? Jest okropna. Każdy na ciebie spogląda zastanawiając się jaką szansę masz na przeżycie i czy uda ci się wytrzymać do następnych świąt, wakacji.. Tak właściwie niektórzy ci w tym momencie zazdroszczą, bo jesteś jeszcze w stanie  przyjść tu o własnych siłach, bo nikt nie musi pchać twojego wózka, podawać kuli, pomagać ustać w pionie. Na początku jesteś na tyle silny, aby myśleć, że to spotkanie ci pomoże, że dzięki niemu obudzi się w tobie jakaś wiara, która zaowocuje w optymizm i pozytywne samopoczucie, ale potem.. Potem to już rutyna. Obietnica dana zmartwionym rodzicom, którzy chcą abyś kontaktował się z kimkolwiek poza ukochanym chomikiem. Nie robisz tego z własnej woli, po prostu wiesz, że jesteś tam oczekiwany i terapeutka z pewnością przy następnym spotkaniu wytknie ci twoją nieobecność i to jak bardzo się o ciebie zamartwiała. Nasi nowi ''sprzymierzeńcy'' byli w różnych stadiach choroby. Tom był w pewnym sensie szczęściarzem, został zdiagnozowany bardzo szybko i prawie natychmiast rozpoczął naświetlanie. Choroba nie rozwinęła się wystarczająco dobrze, aby pozostały po niej trwałe ślady. Jednak z nowotworem nigdy nic nie jest wiadome. Annie nie miała tyle szczęścia. Ona już tylko odliczała dni. Jak powiedziała: ''Nie ważne ile nam zostało czasu, ważne jak go wykorzystamy.''. Możliwe, że mówiła tak aby nas pocieszyć- nawyk chorych dzieci. Gdy jest ci źle i tak starasz się uśmiechnąć i sprawiać jak najmniej zła, bo przecież i tak wszyscy są już przez ciebie smutni. Trzecim ''okazem'' był Draco, chłopak którego poznałam jeszcze przed chorobą. Możecie uwierzyć lub nie, ale chodziłam z nim do szkoły. Znaczy, tak przynajmniej mi się wydaje, bo silne leki przeciwbólowe, które teraz dostaję mogły troszkę pobudzić moją wyobraźnię. Wiem przynajmniej, że go znałam i chyba nie za bardzo lubiłam. Chyba mnie przezywał, ale jak.. nie jestem w stanie powiedzieć. W każdym bądź razie teraz był tutaj, chory na poważną dolegliwość. Przeszedł amputację nogi nad kolanem, a jednak nadal występowały przerzuty. To było straszne w tej chorobie: traciłeś wiele nie mając pewności czy to coś pomoże. Każdy coś tracił, ja możliwość swobodnego oddychania, Nelly swoje piękne długie włosy, moi rodzice wolność, Draco nogę, a my wszyscy razem radość spokojnego dorastania. Przecież ta cała szopka nie mogła być nazwana normalnością. Zdrowi nastolatkowie nie przejmują się bólem brzucha, wręcz wykorzystują go aby nie pójść do szkoły, my-chorzy- obawiamy się przerzutów i od razu kontaktujemy się z lekarzem prowadzącym. Czas wolny, nie wiem jak spędzają go normalni, ale ja przesiaduję w domu z mamą i książkami. Z tego co wiem to sprawdzony sposób większości moich szpitalnych znajomych, dobrym wyjściem jest też oglądanie przesłodzonych seriali, w których głównym wątkiem jest bezgraniczna miłość piętnastolatków kończąca się niechcianą ciążą głównej bohaterki. Dla mnie jest to repertuar na najgorsze dni. Rozpacz dziewczyny po stracie ukochanego była  tak idiotycznie przedstawiona , że aż mnie rozbawiała. Zresztą nie tylko mnie, Annie też uważała takie zachowanie za komiczne. W sumie dużo rzeczy  mnie z nią łączyło. Miałyśmy podobne zdanie o lekach, grupie wsparcia, pogadankach-podobno-motywujących. No i byłyśmy chore. O tym nie można zapomnieć. Nowotwór bardzo umiejętnie zwraca na siebie uwagę, a to zaatakuje płuca, a to mózg. Czasem robił większe niespodzianki i zabierał rodzicom dziecko, odbierał szansę na wyzdrowienie.. niszczył marzenia.
      Pamiętam, że gdy zachorowałam moim jedynym marzeniem było zobaczyć jak moja mama znowu się uśmiecha. Błahostka? Nic bardziej mylnego. Gorsze od umierania w wieku siedemnastu lat jest tylko to, że w wieku siedemnastu lat umiera twoje dziecko. Moi rodzice w początkowym okresie wyglądali gorzej ode mnie, co jest swego rodzaju wyczynem, bo ja wyglądałam i nadal wyglądam strasznie. W przeciwieństwie do mnie nie spali prawie w ogóle. A jeżeli już koniecznie potrzebowali snu, wymieniali się. Jeden mógł zasnąć dopiero, gdy drugi się obudził. Wiecie, moje marzenie nie spełniło się do teraz. Przez cztery długie lata nie zobaczyłam jak moja mama szczerze się uśmiecha. Nie chodziło mi o uprzejmy uśmiech kierowany do przechodniów. Ja chciałam, żeby była na tyle szczęśliwa.. na tyle radosna, ale to chyba nie jest możliwe. To dotyczyło wszystkich mam, wszystkich ojców. Czasem zastanawiałam się czemu to oni nie chodzili na jakieś spotkania, czemu nie dzielili się ze sobą swoimi problemami, obawami? Przecież to oni bardziej tego potrzebowali! Chciałabym aby powstała jakaś korporacja zajmująca się byłymi mamami i tatusiami. Byłoby mi łatwiej odejść ze świadomością, że nimi ktoś się zajmie, ale.. w sumie sama nie wiem.
      Zaczynam już pisać  rozwiąźle, a to chyba zły znak. Muszę się skupić, tak. Miałam napisać o miłości. Takiej prawdziwej, niepodkoloryzowanej i szczerej. Dziwne, nieprawdaż? Wydawałoby się, że takie coś nie istnieje. Ja byłam o tym święcie przekonana. Ale kochać kogoś to naprawdę wspaniałe uczucie, szczególnie gdy wiesz, że druga osoba to odwzajemnia. Pewnie w tym momencie zepsułam tą melancholijną opowieść o cierpieniu i śmierci? Możliwe, ale świadomość, że prócz rodziców i chomika ktoś cię kocha, że ktoś rozumie twoje problemy bez czytania tysięcy poradników medycznych jest naprawdę miła.On widział we mnie normalną dziewczynę, a nie tylko wyjątkowy przypadek raka tarczycy. Dostrzegał we mnie osobę, a to było naprawdę piękne. Też chorował. Znał mój świat od podszewki, wiedział jak czuję się w konkretnym momencie, bo sam to przechodził, jednak potrafił odciągnąć moje myśli od rzeczy nieprzyjemnych. Spędzaliśmy razem dużo czasu, wspólnie umieraliśmy trzymając się za ręce. Każdy z nas przechodził dołki. Raz, gdy rzeczywistość tak bardzo go przygniotła, przyjechałam do niego o trzeciej nad ranem i aż do południa leżałam z nim w łóżku wtulając się w jego tors. Nie było łatwo. O nie! Tego nigdy bym nie powiedziała. Oboje byliśmy tykającymi bombami, ale on.. Cholernie ciężko było mi patrzeć jak traci siły, jak z umięśnionego mężczyzny przemienia się w wychudzone chucherko. On.. nie umiał zatrzymać w sobie pokarmu. Wymiotował. Ostatnie tygodnie spędził w łóżku podpięty do aparatury. Nie był świadomy. Niczego nie kojarzył, niczego nie pamiętał. Jedyne co wydobywało się z jego popękanych ust to: ''boli''.
    Cierpiał niemiłosiernie mimo wciąż zwiększanych dawkach leku. Piętnastego marca otworzył swe szaroniebieskie oczy, wyszeptał, że mnie kocha, że kocha swoją mamę, tatę, że.. że już nic nie czuje i nie powinniśmy się martwić. I tym razem to nie był nawyk chorego dziecka, to był znak. Następnego dnia umarł, zostawiając mnie samą. Wiecie, może jest to dziecinna postawa, ale obraziłam się na niego. Nie płakałam, nie chciał tego, ale nie umiałam mu wybaczyć, że umarł pierwszy, że.. że mnie zostawił. Tak, to nie jego wina, ale mimo wszystko, gdy spotkamy się gdzieś przez duże ''G'', zrobię mu za to porządną awanturę.

A spotkamy się już całkiem niedłu...
~~~

Witajcie!
Przed wami moja pierwsza miniaturka, a zarazem chyba najdłuższy tekst jaki kiedykolwiek napisałam.
Miniaturka mocno zainspirowana książką Johna Greena pt. ,,Gwiazd naszych wina''.
Sama nie wiem czy jest to dramione, myślę, że każdy zinterpretuje tekst inaczej.
Przepraszam za błędy, ale dosłownie zasypiam przed komputerem.
Pozdrawiam, Annabelle 

7 komentarzy:

  1. No i się poryczałam przez Ciebie... Jak ja nie lubię smutnych miniaturek, one zawsze są takie wzruszające, a ta jeszcze dodatkowo zmusza do myślenia. Nic tu nie jest podkolorowane, naprawdę, świetna miniaturka.
    Pozdrawiam i weny życzę.

    zapraszam na kolejną miniaturkę do mnie
    nie-oceniaj-po-pozorach-dramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję. Miniaturka smutna, ale wczorajsza pogoda nie sprzyjała radosnym historiom. Myślę, że następna będzie bardziej optymistyczna.
      Również pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Miniaturka piękna, choć smutna. Otwiera stare rany, bo wiem, co odczuwała bohaterka w momencie śmierci Draco. Piszesz ładnie, zachęca to do czytania. Cóż mogę powiedzieć. Pięknie namalowałaś emocje, sprawiasz, że człowiek choć przez chwilę musi pomyśleć.
    Cudna.
    Idealna.
    Pozdrawiam,
    la_tua_cantante_

    dramione-badz-moja-nadzieja.blogspot.com - zapraszam na moje króciutkie miniaturki.:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziewczyno! Przestraszyłaś mnie! Myślałam, że to o Tobie!
    Miniaturka bardzo smutna, nie lubię takich. Wolę happyendy i po prostu szczęście, jednak dziękuję Ci za nią - pozwoliła mi się na chwilę zatrzymać i pomyśleć. To ważne :)
    Pozdrawiam,
    precious-fondness.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę nie chciałam nikogo straszyć, jeżeli tak wyszło- przepraszam. Jestem cała i zdrowa. :)
      Również pozdrawiam

      Usuń
  4. Książka ''Gwiazd naszych wina'' jest jedną, z lepszych, więc i ta miniaturka spodobała mi się. Cudne wykonanie, piękne przesłanie, jedna z tych krótkich opowieści, do których warto wracać.
    Pozdrawiam, Galadriel.

    OdpowiedzUsuń
  5. 44 yr old Programmer III Abdul Tomeo, hailing from Sainte-Genevieve enjoys watching movies like "Whisperers, The" and Hiking. Took a trip to Archaeological Site of Atapuerca and drives a Econoline E150. dodatkowy odczyt

    OdpowiedzUsuń